Gdy bieszczadzki kurz już opadł, ale emocje w dalszym ciągu unoszą się w powietrzu, opowiem Wam jak to było na legendarnym ultra.
Moje pierwsze podejście do ultra runmageddonu (czyli 42km i 140 przeszkód) miało miejsce rok temu na Kocierzu, gdzie nie udało mi się wejść na drugą pętle. Po przeżyciach z poprzedniego sezonu miałam odrobinę mieszane uczucia co do tej formuły i szczerze mówiąc bałam się jej jadąc w Bieszczady (teraz czuję raczej respekt niż strach).
Co się zmieniło w porównaniu do imprezy na Kocierzu? Właściwie to wszystko i uwaga, uwaga - wszystkie te zmiany, ja osobiście, stawiam po stronie w rubryczce „plusy”.
LOKALIZACJA
Baliśmy się, że jak Bieszczady to góry będą niższe a co za tym idzie, będzie mniej przewyższeń, a przecież wszyscy wiemy, że na górski ultra jedziemy po ostry wpierdziel. Nic bardziej mylnego, na dystansie 42 kilometrów Runmageddon zafundował nam prawie 2000m przewyższeń (mój garmin pokazał dokładnie 1900m).
Tak więc mimo lokalizacji z nie najwyższymi górami, to uwierzcie mi, było je czuć w nogach - właściwie to w każdym mięśniu. Chodziły słuchy, że daleko do tego Leska. Ja jednak uważam że w przypadku każdej lokalizacji dla jednych będzie daleko, a dla innych blisko, więc tym bym się tutaj nie kierowała w ocenie miejscówki, którą wybrał Runmagedon.
Organizator zbudował miasteczko na terenie basenu i to był strzał w dziesiątkę, ponieważ obecna była ogrzewalnia i ciepłe prysznice (Marian tu jest, tak jakby luksusowo). Ponad to, duży potencjał terenu został w pełni wykorzystany przez twórców biegu np. poprzez stworzenie zasieków w miejscu boiska do plażówki.
Warto wspomnieć również o tym, że Runmagedończycy przebiegali przez San w zależności od formuły 2 lub 4 razy - co było ciekawym urozmaiceniem (zapewne gdyby były 3 stopnie większość zamiast słowa urozmaicenie, użyłaby słowa "dramat", ale na szczęście było dużo cieplej i w słowniku zostaje „urozmaicenie”)
PRZESZKODY
Tutaj Runmageddon pokazał, że słucha społeczności OCR i co najważniejsze wyciąga z tego wnioski. Przeszkody były rozstawione na całej trasie - nie tylko na miasteczku. W porównaniu z zeszłym rokiem to duża zmiana na plus. Nie było też combosów, aczkolwiek to nie kwestia ultra, lecz całej polityki. Runmageddon obecnie stawia na mniejszą liczbę combosów, dzięki czemu biegi z przeszkodami znów są biegami, a nie spacerem.
Warto zaznaczyć w tym miejscu, że organizator ściągnął do Leska wszystkie swoje przeszkody - WSZYSTKIE. To jedyna impreza w tym sezonie z takim przeszkodowym zapleczem. Niektóre przeszkody Runmageddon wtaszczył nawet na szczyt stoku pod który podbiegaliśmy (3 razy, w tym raz z oponą). Jednym słowem - klasa.
SĘDZIOWANIE I WOLO
Jak bumerang powrócił do mnie temat wolontariuszy, zapłaty za ich pracę i rozróżnieniu wolontariuszy od sędziów. Odbyłam ciekawą rozmowę o tym z Łukaszem Domanem - przesympatycznym sędzią pilnującym porządku na wariacie.
W skrócie doszliśmy do tego, że problem nie leży po stronie wynagrodzenia dla osób stojących na przeszkodach, a raczej w ich przygotowaniu i dawaniu koszulki „sędziego” wszystkim - przez co pozycja sędziego nie do końca jest tak szanowana jak być powinna. Jak rozwiązać ten problem - nie wiem, nie pytajcie mnie, ja jestem tylko zwykłym biegaczem lubiącym błoto. Trochę więcej na ten temat znajdziecie u Łukasza na Facebooku, w poście który udostępniliśmy.
Żeby nie było tak pięknie, to w tym miejscu muszę również nie pozdrowić wolontariusza stojącego na łańcuchach. Na drugiej pętli miał już kompletnie w czterech literach, to co dzieje się z łańcuchami i czy trafiają do dobrego pudła, przez co dużo lasek śmigało z męskimi (ja tym razem o dziwo nie :P).
Na szczęście reszta wolontariuszy i sędziów na przeszkodach była ekstra co zdecydowanie zaciera ten mały zgrzyt. To cisi bohaterowie ultra, którym należą się mega brawa i ukłony bo stali na swoich stanowiskach cały dzień i trochę nocy bo okazało się, że jednak nie biegamy tak szybko jakby Runmageddonowi się wydawało i ostatni ultrasi kończyli już po ciemku.
DZIĘKUJE - sprawialiście, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech nawet na ostatnich kilometrach.
BIEGI PRZESZKODOWE A PANDEMIA
Kolejny raz okazuje się, że da się zorganizować bieg w czasach bardzo trudnych epidemiologicznie. W biurze zawodów każdy trzymał odstępy oraz miał na sobie maseczkę. Płyn do dezynfekcji lał się litrami (i nie mówię tu o tym, który lał się wieczorem po ultra). Reasumując, zostały zachowane wszelkie standardy bezpieczeństwa a organizator stanął na wysokości zadania.
INNE RZECZY, KTÓRE NAWALIŁY NA KOCIERZU A TUTAJ ZAGRAŁY
Rzeczą, o której muszę wspomnieć to przepak. Ci co rok temu zmierzyli się z formułą ultra, pamiętają te dantejskie sceny pod przepakiem - ludzie w kolejce trzęsący się z zimna oraz wpadający w hipotermię. W tym roku wyglądało to zgoła inaczej. Oczywiście warto wspomnieć, że tak kluczowa kwestia jak pogoda była tym razem sprzymierzeńcem Runmageddonu, a nie jego gwoździem do trumny. Zero kolejek przy przepaku, wszystko sprawnie i szybko. Czy zmiana była spowodowana większą liczbą wolontariuszy, lepszą organizacją czy dziesięciostopniową różnicą temperatury - nie wiem. Wiem jedno - w tym roku wyglądało to tak, jak powinno już wyglądać w zeszłym.
Podsumowując Runamageddon zrobił mega dobry event, któremu, pomimo panującej pandemii, nic nie zabrakło. Brawa dla wszystkich, którzy ukończyli Runmageddon w Lesku, bo było to nie lada wyzwanie. Mam nadzieję, że zobaczymy się za rok znów walcząc o wieczny fejm i chwałę.
P.S. Od redakcji :)
Chciałbym bardzo podziękować Marcie, która po raz kolejny totalnie bezinteresownie przygotowała dla Was relację, którą mogę tutaj zamieścić.
Chciałbym również jej pogratulować, Marta nic o tym nie wspomniała, ale to właśnie ona okazała się być tą najszybszą runmageddonową kobiecą ultraską. Ultra brawa i ultra gratulacje Marto.
Na zakończenie mogę tylko dodać, że ze spływających do mnie informacji potwierdza się (nie żebym Marcie nie wierzył ;)) że to był najlepiej zorganizowany Runmageddon w tym roku. Zawodnicy chwalą trasę, organizację, przeszkody, ich rozmieszczenie, rozsądną ilość wody i błota na trasie.
Z minusów - drobne uwagi co do braku wolontariuszy na niektórych przeszkodach, albo nieznajomości zasad - przynajmniej były jednak stosowane równo wobec wszystkich, więc nie miało to wpływu na wyniki.
Acha, i jeszcze jeden plus - sztafety.
Ten dodatkowy element zapewnił maksymalne emocje kibicom i zawodnikom, to był świetny dodatek i miejmy nadzieję, że pozostanie z nami na dłużej.
Runmageddon - brawo, kawał porządnej roboty.
Koniec.
Comments