W niedzielę 15 września w Myślenicach odbył się po raz drugi bieg przeszkodowy o zabarwieniu militarnym - BulletRun. Organizatorem jest Paweł Sala, który wcześniej przez kilka lat pełnił m.in. rolę dyrektora wydarzenia Runmageddon organizowanego właśnie w Myślenicach. Czy BulletRun to strzał w dziesiątkę czy strzelanie ślepakami przeczytacie poniżej.
Od razu zaznaczę, że nie ma sensu bezpośrednio porównywać Runmageddonu, który jest marką znaną na skalę krajową, z BulletRun, który dopiero zaczyna rozpychać się na rynku biegów przeszkodowych.
BulletRun póki co trzeba traktować i oceniać jako bieg lokalny, a takim biegom więcej się wybacza i mniej się od nich oczekuje i z takim "lajtowym" nastawieniem pojechałem do Myślenic przekonać się czy bieg przeszkodowy o zabarwieniu militarnym ma sens.
Zanim relacja, to jeszcze dwa słowa skąd pomysł na taki bieg. Przecież biegi militarne już są, jak choćby dobrze znany Bieg Morskiego Komandosa. Po co więc BulletRun? Ano po to aby niemal każdy mógł spróbować takiego biegu, BMK i jemu podobne mają wysoki próg wejścia, to są naprawdę ciężkie, trudne i wymagające biegi.
Paweł Sala wpadł więc na pomysł aby zrobić bieg przeszkodowo-militarny dla każdego, kojarzy mi się to nieco z Runmageddonem, który też jest skierowany do szerokiego grona odbiorcy. Czy uda mu się "wstrzelić" w popyt, czas pokaże.
Wracając do samego biegu, było to moje pierwsze podejście do BulletRun i do klimatów militarnych, które do tej pory nie były w moim obszarze zainteresowań. "Tabula rasa", czysta karta - bez uprzedzeń i bez wielkich oczekiwań. Byłem bardzo ciekawy czy ten bieg mnie urzeknie czy wręcz przeciwnie i nie będę chciał tu już więcej wracać.
Zapisy i odebranie pakietu załatwiłem dzień wcześniej, problemów nie było, w pakiecie chip, "trytytki", papierowa opaska, kilka supli, koszulki brak, ale mają dawać na mecie. Biuro zawodów znajdowało się w budynku strzelnicy. Depozyt i szatnie w budynku hali sportowej znajdującej się obok strzelnicy. Tuż obok duży parking, brak problemów z dojazdem.
Start 100 metrów od biura zawodów na którym pojawiam się następnego poranka z grupą około 25 śmiałków chcących zmierzyć się z dystansem 10 km w formule Elite. Dodam, że wcześniej odbyło się szkolenie z zasad panujących na strzelnicy oraz to, że do wyboru był jeszcze dystans 5 km i 25km (wraz z falą mundurową).
Rozgrzewka we własnym zakresie i punktualnie wystrzał sygnalizujący start. Na początek kilka "potykaczy": góra, dół, góra, dół, duży dół. W uszach brzmią mi jeszcze słowa organizatora, że "trasa jest dobrze oznaczona i że mamy biec za Gorącym Potokiem, oni znają trasę".
Dosłownie 100 metrów od startu dobiegamy do parkowej dróżki i nikt nie wiem czy biec w lewo czy w prawo, następuje rozsypka, zawahanie, zwątpienie. Ktoś krzyknął, że podobno w lewo, no to biegniemy w lewo za Gorącym Potokiem. Tu warto dodać, że w ich składzie byli m.in. świeżo upieczony Mistrz Polski Dawid Hajnos oraz jeden z najlepszych Mastersów w naszym kraju - Robert Krzystyniak. Wkrótce pojawiły się wstążeczki, uff, bieg nabrał tempa, nastąpiło przegrupowanie, Gorący Potok z przodu i już dawno zniknął mi z oczu.
Po kilometrze lub dwóch pojawia się pierwsza techniczna przeszkoda, wcześniej było m.in. dwukrotne przekroczenie rzeki Raby. Przeszkody okazują się z pierwszej ligi przeszkód, a konkretniej pochodzą od OSPRO - jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
Następnie wysilając wzrok poszukuję wstążeczek, udaje się ta sztuka i biegniemy dalej, po drodze przejście kanałem burzowym czy czymś takim pod drogą, ostre podejście, niemal wspinaczka po krótkim zboczu i znów zabawa w szukanie oznaczenia trasy.
Grupy biegaczy jednoczą się we wspólnym celu odnalezienia trasy i jakoś to idzie, po chwili niestety moje obawy, że będzie trzeba wbiec na górę Chełm się ziściły. Dość szybko z biegania pod górę przeradza się to w podejście. Idę jak szybko potrafię, sapię jak lokomotywa, aż tu nagle słyszę, że ktoś żwawym krokiem się do mnie zbliża, odwracam się i oczom nie wierzę.
Robert Krzystyniak jest za mną, a za nim Dawid Hajnos, jestem (chwilowo) "szybszy" niż Mistrz Polski, pytam się co się stało, dostaję odpowiedź, że pobłądzili przy tym przepuście i pobiegli prosto, co ciekawe znaleźli nawet jakieś wstążeczki. Gdy ja kroczę i sapię, Gorący Potok przemyka obok mnie pod górę niczym stado saren.
W końcu szczyt i prosto w dół (dwie godziny później okaże się, że nie mieliśmy wbiec na tą górę). Na dole wg zegarka powinniśmy powoli zbliżać się do mety, trasa jednak zmierza w kierunku kolejnych wzniesień, górskich strumieni i przeszkód od OSPRO.
Z nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn na trasie panuje świetna atmosfera, zawodnicy uśmiechnięci, licytują się kto ma który już kilometr, kto ile razy się zgubił, być może to sytuacja w której się znaleźli sprawiła, że zjednoczyliśmy się i wspólnie szukaliśmy właściwej drogi do kolejnych przeszkód.
Zdarzyło mi się nawet biec "pod prąd" będąc 100% pewnym, ze biegnę prawidłowo :) No nie powiem, zabawa w szukanie trasy była całkiem spoko, dobrze, że nie ścigam się na serio inaczej naprawdę można by się zdenerwować.
Do zabawy włączamy grzybiarzy i spotkanych po drodze turystów. Okazuje się, że BulletRun stworzył nową kategorię biegów przeszkodowych: "na orientację". Brakowało tylko aby na przeszkodach sędziowie dziurkowali specjalne karty jak to się dzieje na 100% biegach na orientację.
A skoro już o sędziach wspomniałem, to byli naprawdę przesympatyczni i pomocni.
Podkreślę również jeszcze raz, że przeszkody były super. Stabilne, bezpieczne a trudność taka w sam raz dla średnio zaawansowanych. Nie były zbyt liczne, ale przynajmniej szło pobiegać w pięknych, górskich okolicznościach przyrody. Pogoda dopisała i po zimnym poranku zrobiło się bardzo przyjemnie i słonecznie.
W końcu po jakiś 15 km wybiegłem z gór i dotarłem do Raby. Tu był fajny odcinek wzdłuż rzeki, gdzie trzeba było biec/iść po skałach, odcinek trudny technicznie, ale dający satysfakcję z jego pokonania.
W końcu nadszedł ten moment i dobiegłem do najdłuższej "tej jedynej" w Polsce. Około 50 metrów liny rozwieszonej nad rzeką budziło respekt, a mięśnie paliły od samego widoku.
Cud się nie zdarzył i zanurzyłem się w Rabie, trudno, najważniejsze jednak, ze po wyjściu z wody czekał na mnie ON. 4 kg betonowy pocisk, trofeum jakiego wcześniej nie widziałem, główny powód dlaczego wybrałem Myślenice a nie Warszawę( teraz wiem, że powodów by odwiedzić BulletRun jest więcej, ale o tym w podsumowaniu).
W pierwszej chwili wydawał się lżejszy niż się spodziewałem, kilometr później już tak nie myślałem. Na sam koniec biegu czekały jeszcze dwie przeszkody od OSPRO oraz zadanie rzucenia granatem do celu, trudniejsze niż się wydaje.
Na sam koniec główny punkt programu, czyli odwiedziny profesjonalnej strzelnicy i oddanie 7 strzałów z karabinu Weihrauch HW 66, w pozycji leżącej przy użyciu podpórki z odległości 50 metrów.
Poszło nieźle 6/7 strzałów trafiło w cel, co pozwoliło mi wygrać nagrodę niespodziankę dla najcelniejszego brodacza. Tak szczerze to było moje pierwsze strzelanie z takiego karabinu, tak więc prawo szczęścia początkującego zadziałało. Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno.
W końcu po 17 km docieram do mety, jest koszulka i nawet do wyboru jest kolor zielona lub czarna. Zdjęcie na ściance też jest i to już koniec tego najdłuższego biegu na 10 km w moim życiu.
Podsumowanie.
W trakcie biegu układałem już sobie jak będzie wyglądać relacja z tego biegu, różowo miało nie być, a jednak cały misterny plan legł w... gruzach, gdy po przybyciu do domu wchodzę na profil BulletRun a tam dyr wydarzenia po prostu przeprosił uczestników za zaistniałą sytuację, wziął odpowiedzialność za to, że trasa 10 km i 25 km "złączyły się". Zaimponował mi tą postawą, zresztą nie tylko mnie. Błędne oznaczenie trasy to spory "fuck-up", a tu zamiast fali negatywnych komentarzy, wyrazy uznania za odwagę, wzięcia odpowiedzialności, oraz za zwykłe ludzkie przepraszam. Paweł Sala wie jak zarządzać sytuacją kryzysową i potrafi wziąć odpowiedzialność, inni organizatorzy mogą się od niego tego uczyć.
Rozumiem też, że zawodnicy, którzy ściągają się na poważnie mogą mieć inne zdanie od mojego. Chciałbym jednak też zaznaczyć, że nie tylko moment skrzyżowania trasy był źle oznaczony, niestety spora część trasy też taka była.
Mimo wszystko bawiłem się świetnie: wspaniałe górskie tereny, profesjonalne przeszkody, świetna atmosfera, najdłuższa "ta jedyna", okazja do zabawy w snajpera, no i to jedyne w swoim rodzaju trofeum...
Trzymam organizatora za słowo, który obiecał, że za rok trasa będzie dobrze oznaczona, a jeśli tak się stanie to wtedy ten bieg będzie strzałem w dziesiątkę.
Mam nadzieję, że będę miał okazję to sprawdzić.
Comments