Drodzy Przeszkodowcy - Armagedon znów to zrobił i podczas pandemii, ogólnopolskiej żółtej strefy, itp. urządził sportowe, przeszkodowe święto. Powróciliśmy po roku czekania w okolice Sieradza, na piękne, lesiste tereny, pełne uroczych, piaszczystych pagórków.
To właśnie tu, rok temu, na terenie ośrodka wypoczynkowego Męka miał swoje miejsce mój pierwszy kontakt z kompletnie nieznanym mi wówczas biegiem Armagedon Active. Kontakt bardzo udany i opisany w tej relacji. TUTAJ LINK.
Bieg przypadł mi do gustu na tyle, że w 2020 opuściłem tylko edycję w Łodzi (wygrała trudna miłość do Barbariana), a tak to odwiedziłem każde ich wydarzenie zorganizowane w tym roku.
Mogę więc spokojnie pokusić się o podsumowanie jak się ten bieg w przeciągu roku zmienił, czy się rozwinął czy może wręcz przeciwnie? To był, to wciąż jest bardzo dziwny rok, więc wszystko możliwe.
Sama lokalizacja identyczna jak rok temu, pozostały więc atuty jak lokalizacja w centrum Polski, dużo miejsca do parkowania, a sam parking zlokalizowany blisko zawodów. Teren ośrodka zapewnił biuro zawodów zlokalizowane w budynku, a nawet toalety takie z prawdziwego zdarzenia (były też toi-toi na wszelki wypadek). Podobno były też prysznice, osobiście nie sprawdzałem, ale słyszałem z różnych źródeł sprzeczne informacje, więc sam już nie wiem :)
To co nie podlegało wątpliwości to duża, zadaszona przestrzeń pod którą znajdowały się ławki i stoliki. Można było usiąść, odpocząć, a gdyby padało schować się przed deszczem. Na szczęście pogoda była jak na zamówienie, więc nie było możliwości sprawdzenia szczelności dachu. Była natomiast możliwość zakupu np. kiełbasek prosto z grilla i skonsumowania ich na miejscu. Cena bardzo atrakcyjna coś koło 10 zł za dwie kiełbaski.
Do tego gorąca kawa i herbata, za free, dla wszystkich, ot tak.
Skoro jesteśmy już przy jedzeniu, to wypada tylko żałować, że nie było takiego jadła jak rok temu, to było istne obżarstwo, królewska uczta, niestety wiruś świrus przeszkadza w organizacji takich dobroci. Ale, ale organizator nie zostawił zawodników w potrzebie i każdy w pakiecie znalazł konkretny posiłek Get It Fit – Ninja. 420 g ryżu i kurczaka do zjedzenia na miejscu na zimno, lub można było zabrać do domu i podgrzać sobie samodzielnie.
W pakiecie był jeszcze m.in. komin i smycz Armagedon Active oraz kilka mniejszych drobiazgów. Samo wydanie pakietu, rejestracja itp. odbywało się w budynku, w samym centrum ośrodka, sprawnie i w pozytywnej atmosferze.
Podkreślam i będę podkreślał tę atmosferę, bo to po prostu widać i czuć gdy ludzie pracujący przy obsłudze wydarzenia są zaangażowani i nie siedzą tam za karę. Tutaj właśnie tak było. Od zetknięcia z ludźmi z biura zawodów, poprzez sędziów na przeszkodach (część z nich to była ekipa certyfikowana przez OCR Polska) aż po dziewczyny wręczające medale. Wszyscy uśmiechnięci i wspierający zawodników. Tam po prostu chce się biegać.
No właśnie, a jak wyglądał sam bieg? Czy coś się zmieniło?
No cóż, całkiem sporo. Zacznę może od minusów bo jest ich zdecydowanie mniej. Właściwie to jeden i wynika wyłącznie z mojego nielubienia biegania okrążeń. Zdecydowanie bardziej wolę przebiec 10km niż 2x5km. Rok temu dłuższy dystans miał osobno poprowadzoną trasę, a tym razem były po prostu dwie pętle. Jest to oczywiście wyłącznie subiektywna opinia i miłośnicy pętli byliby zachwyceni, ja tym razem wybrałem dystans krótszy – Loszkę.
Teraz już praktycznie będą same plusy. W tym roku rozstawienie przeszkód było zdecydowanie lepsze, początkowy dłuższy dystans biegowy pozwolił na rozciągnięcie stawki i brak kolejek na przeszkodach. Nie było już też tego nieszczęsnego low-riga, który był mega trudny i powodował elitarny piknik na trasie, nie było też windy do nieba, która choć nie tworzyła pikników, to (zbyt)mocno weryfikowała, kto wróci do domu z opaską, a kto nie.
Ponieważ Elita startowała w tym roku w falach po 4 osoby co jedną minutę, nie słyszałem o żadnych poważnych korkach na przeszkodach. Ja, biorąc udział w fali Open startowałem w nieco większej grupce osób i jedynym momentem na trasie, gdzie musiałem chwilkę poczekać, był „Snake”. Ta przeszkoda ma tylko dwa tory, a jej przejście zabiera trochę czasu. Tragedii na szczęście nie było, jest to jednak element do poprawy na kolejnych zawodach.
Grupkę osób można było spotkać też na nowiutkiej przeszkodzie „Zwariowane Ringo Dingo”, która jest combosem składającym się z "Wariata" plus „Ninja Rings” (takie jak na barbarzyńskim „Fatality”) plus „Latający” z podwójnym przeskokiem. Dziewczyny miały do wykonania dwa pierwsze fragmenty, więc w ich wypadku obyło się bez "Latającego".
Przeszkoda z gatunku tych trudnych, a według większości z którą rozmawiałem, nawet trudniejsza od monumentalnego „Tura” ustawionego przed samą metą. Taka trochę na pograniczu OCR i Ninja (ale gdzie dokładnie leży ta granica, tego chyba nie wie nikt).
"Zwariowane Ringo Dingo" to przeszkoda kozak jakich mało. Mam tylko zastrzeżenie co do kąta przyspawania rurek na których zawiesza się ringi, obecnie zbyt łatwo kółka mogą się ześlizgnąć, zwłaszcza przy „swingu”. Uwaga zresztą przekazana już organizatorowi, który obiecał, że będzie poprawione. Doświadczenie uczy, że można im zaufać. Słuchają głosu zawodników, więc jestem pewien, że będzie to poprawione.
Wracając do myśli o kilkuosobowym „tłoku” przed przeszkodą, to muszę zauważyć, że w większości były to osoby zbierające siły przed kolejną (lub pierwszą) próbą, nie miałem najmniejszego problemu, aby skorzystać z toru „Fast lane” i bez czekania podejść do pierwszej próby na przeszkodzie.
Wisienką na torcie był oczywiście monstrualny „Tur” – DwudziestoKilkuMetroweMultiHighToLowToHighCombo. Swoją premierę miał już co prawda podczas zawodów w Kamieniu, ale dzięki swoje konstrukcji, można na nim dość swobodnie zmieniać chwyty i co zawody może być nieco zmodyfikowany.
„Tur” zastąpił w tym roku „Destiny”, które miało zbyt mało torów (dwa) i powodowało zatory, w przypadku „Tura”, pomimo jego ogromnej długości, nie dostrzegłem tego problemu.
Pozostałe przeszkody też na bardzo wysokim poziomie, o właśnie, a propos, słyszałem o jakimś kłopocie z wysokością zawieszenia „chomika”, gdzie niżsi zawodnicy mieli problem z doskoczeniem, a sędziowie nie pozwalali skorzystać z konstrukcji. Jeśli to prawda, to nie rozumiem dlaczego nie można było skorzystać z konstrukcji celem chwycenia elementu i rozpoczęcia podejścia pokonania przeszkody.
Nie widziałem sytuacji, ale jeśli macie jakieś info to będę wdzięczny za podzielenie się nim. Temat do wyjaśnienia.
Wracając do myśli o pozostałych przeszkodach, to warto pochwalić ich jakość i solidność, wszystkie sprawiały wrażenie porządnie zmontowanych. Nie będę ich tu wszystkich wymieniał, jest ich sporo, są zarówno łatwiejsze, jak i trudniejsze :) za to wszystkie ciekawe. Nie ma tu miejsca na pięć ścianek z rzędu czy niekończące się doły z błotem. Podtrzymuję moją ocenę, że bieg jako całość jest w skali trudności jest gdzieś pomiędzy Runmageddonem a Barbarianem.
Armagedon pozostał przy klasycznej zasadzie wielokrotnego pokonywania przeszkód i wymogu zaliczenia wszystkich, aby zachować opaskę Elite. W klasyfikacji Open karą są burpeesy, ich ilość 20, 30 lub 50 jest uzależniona od czasu potrzebnego na pokonanie przeszkody. Tutaj myślę, że ciekawszym i bardziej sprawiedliwym rozwiązaniem jest system kar czasowych, który jest zastosowano na Barbarianie.
Ciężko zapewnić, żeby zawodnicy uczciwie wykonywali burpeesy, zarówno co do techniki, jak i ilości. Natomiast kara czasowa jest taka sama dla każdego, tutaj nie można po ściemniać. Myślę, że to lepsze rozwiązanie niż padnij-powstań, a jakie jest Wasze zdanie?
Na sam koniec warto dodać, coś o samej trasie, która była bardzo fajna i urozmaicona. Sporo piaszczystych podbiegów i zbiegów. Czasami trochę dzika, surowa, nie biegła wyłącznie utartymi szlakami i ścieżkami, ale nie była też poprowadzona przez krzaki, pokrzywy, moczary i bagna. Cała trasa w pięknym iglastym lesie, sucha, bez wody, no dobra trzeba było zrobić 4 kroki w błocie po…kostki i to dwa razy. Po biegu praktycznie można było wsiąść do auta bez prysznica i jechać do domu. Ja to akurat lubię. Z całą pewnością trasa w Męce to moja ulubiona jeśli chodzi o lokalizacje biegów Armagedonu (choć w Łodzi nie byłem, więc może tam było jeszcze lepiej?)
No cóż, Armagedon znów to zrobił, znów na przekór wszystkim problemom stworzył fantastyczny bieg. To co mnie cieszy to opinia osób, które była na Armagedonie po raz pierwszy. Tak samo jak ja były zachwycone organizacją, przeszkodami i klimatem tego biegu. Co więcej deklaracje, że w przyszłym roku priorytetem mają być starty w serii biegów Armagedon, nie były odosobnione.
Trzymam kciuki za rozwój tego biegu, aby podczas ekspansji nie zatracił swojego niepowtarzalnego klimatu. Ja wpisuję Armagedon na stałe w kalendarz w przyszłym roku, po prostu sobie na to zasłużył, a Was zachęcam abyście choć raz spróbowali i sami ocenili.
P.S. Armagedon zrobił niespodziankę i zapowiedział jeszcze jedne zawody w tym roku, 5 grudnia, zorganizuje Armagedonowe Mikołajki, jak będzie czas i okazja to napiszę o tym coś więcej, pewnie gdzieś tak w listopadzie ;P
Piona.
Comments