W sobotę 15 lutego rozpocząłem swój sezon biegów przeszkodowych. Sezon rozpoczęty bardzo pozytywnie, po raz drugi miałem okazję przekonać się, że Armagedon Active jest biegiem na który chce się jeździć.
Pierwsze spotkanie z Armagedonem Active miało miejsce pod koniec zeszłego roku i było to wtedy bardzo duże zaskoczenie na plus. Był to bieg lokalny, jeszcze mało znany, nie miałem więc zbyt wygórowanych oczekiwań. Tym razem było już jednak inaczej ;) wiedziałem na co stać ten bieg, jechałem więc z konkretnymi wymaganiami i przy okazji chciałem sprawdzić czy udało się naprawić minimalne niedociągnięcia z poprzedniej edycji.
No to po kolei.
Na pochwałę zasługuje e-mail rozesłany na kilka dni przed biegiem. Były tam linki do informatora/regulaminu, rulebook z bardzo dokładnie opisanymi przeszkodami i zasadami ich pokonania, lista fal, mapa, info o możliwym noclegu oraz informacja o kolejnych biegach. Krótko mówiąc przed biegiem czułem się bardzo dobrze poinformowany co, jak, gdzie, po co i dlaczego.
Dojazd na miejsce nie sprawił problemów, fajnie, że służby wskazywały miejsca gdzie zaparkować. Krótki spacer i już byłem w strefie startu/mety. Tuż obok, w budynku szkoły, było zlokalizowane biuro zawodów, a dokładniej na sali gimnastycznej. Było więc naprawdę sporo miejsca, również, aby posiedzieć ze znajomymi i pogadać lub się trochę pomigdalić przed startem, w końcu to bieg walentynkowy. Szybkie wydanie pakietu, w którym miłym dodatkiem była czapka lub opaska z nowej marki odzieżowej ARMI, powołanej przez organizatora biegu.
Jak już jestem w szkole to dodam, że w tym budynku zlokalizowane były też szatnie, prysznice (z ciepłą wodą), toalety i depozyt. Tym razem, zgodnie z obietnicą organizatora, wzorowo zabezpieczony.
Przed samym biegiem była zorganizowana rozgrzewka, a następnie start falami po około 25 osób, co kilka minut. Miłym akcent jest, że na Armagedonie Active zawodnicy przed startem są wywoływani z imienia i nazwiska.
No i w końcu 3,2,1, start - czyli to, po co tu przyjechałem.
Trasa była co prawda płaska jak stół, ale na szczęście zróżnicowana jeśli chodzi o podłoże. Na początku przebiegała przez tereny zabudowy jednorodzinnej, częściowo przemierzaliśmy ją wraz z oponą, która towarzyszyła nam jako przyjaciółka przez pierwsze kilkaset metrów biegu. I tu może taka uwaga, trochę na siłę, ale do rozważenia na przyszłość przez organizatora. Opon było pod dostatkiem, ale były różnych wielkości. Miałem okazję widzieć dziewczyny, które biegły ambitnie z oponą o szerokości zapewniającej jej (tzn. oponie :D) występ w Szybkich i Wściekłych Tokyo Drift i facetów z oponą o szerokości, która gdyby była pewną długością... nie zapewniła by im powodów do przechwałek w szatni.
Do brzegu...proponuję cienkie opony maznąć różową farbą, tak by były przeznaczone tylko dla dziewczyn. Tak jak kolejna przeszkoda Młot Thora, z biegu partnerskiego Vikings Run, młot z różową końcówką był przeznaczony wyłącznie dla kobiet.
Dalej były przerzuty opony, czołganie, równoważnia, salmon ladder (tylko dla singli, ale o tym później), trylinka tzw. spacer z pieskiem...dość długi spacer z pieskiem. I tu kolejna uwaga, aby zapewnić lżejsze obciążenia dla kobiet. W każdym razie to nie była sytuacja rodem z Bieguna rok temu, gdzie ciężary dla kobiet były absurdalne, tutaj moim zdaniem było trochę za ciężko dla nich i przydałby się drobny ukłon w ich stronę.
Potem zrobiło się trochę bardziej biegowo, trasa biegła przez las i tu pochwała dla organizatorów, że pomalowali wystające korzenie, itp. na pomarańczowo. Przy okazji oznaczenie trasy było bardzo dobre, żadnych wątpliwości podczas biegu w którą stronę biec. Po drodze było rzucanie toporkami, runda z obciążeniem (na tyle "lekkim" że było też odpowiednie dla kobiet), poręcze.
Kolejnym etapem była bardzo interesujące sekcja przeszkodowa, składająca się z multiriga, lowriga, komandosa, płyty księżycowa plus drabinka, schody do nieba, równoważnia "ruchomy wacek", ta jedyna, gibony. Przeszkody były przeplatane niezliczoną ilością wykopanych w ziemi rowów, dziur i okopów. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem :)
Potem znów trochę biegu w stronę mety, po drodze single mieli przeszkodę "windę do nieba" ( moim zdaniem najtrudniejsza ze wszystkich), gdzie czekała kolejna sekcja przeszkodowa, tym razem bez dziur w ziemi.
Był chomik, dość trudny, ponieważ miał tylko 5 szczebelków i trzeba zrobić nim kilka obrotów, następnie wariat plus kilka chwytów, wspinaczka po linie (dwie wysokości w zależności od płci zawodnika), skok przez ognisko i "truskawka" na torcie dwunastometrowy multirig tuż przed metą.
Tu na chwilę się cofnę do chomika i wariata, wiele dziewczyn miało problem z dosięgnięciem do tych przeszkód i to pomimo, że pod chomikiem była skrzynka, która im to ułatwiała.
Być może należałoby zacząć tą relację od tego, że była to wyjątkowa edycja Armagedon Active, edycja walentynkowa, stąd też dopisek "Hardcorowe Pary". Wyjątkowość polegała na tym, że był to bieg przede wszystkim dla par. Pary musiały biec razem przez cały bieg, a na samym początku miały nawet złączone nogi prawa z lewą lub na odwrót, w zależność z której strony patrzeć. Również jeśli ktoś z pary nie był w stanie pokonać przeszkody, karę wykonywali razem, były to przysiady trzymając się za rękę. Dodatkowo część najtrudniejszych przeszkód były wyłączone dla par.
Ponieważ była to edycja specjalna, to cały bieg odbywał się w formule Open, zarówno w parach, jak i wśród singli. W kolejnych biegach na pewno powróci formuła Elite i system opaskowy.
Podsumowując.
Hardcorowe walentynki chwyciły. Na starcie stanęło ponad 300 osób biegnących ramię w ramię z drugą osobą. Do tego coś ponad 150 osób jako single. Łącznie ten lokalny bieg przyciągnął blisko 500 osób. Rodzi się więc pytanie czy dalej należy traktować Armagedon jako bieg lokalny. Patrząc na organizację, jakość przeszkód, plany na 2020 rok, Armagedon staje się czołowym biegiem w naszym kraju. A uwzględniając stosunek ceny do jakości to z pewnością jest jednym z najlepszych.
Mam nadzieję, że organizator, będzie kontynuował ścieżkę dostosowywania przeszkód do możliwości fizycznych kobiet i już przy kolejnych zawodach nie będzie się czego przyczepić. Już teraz jest bardzo dobrze i polecam te zawody z całą odpowiedzialnością. W dalszym ciągu uważam, że jest to bieg wypełniający niszę pomiędzy Runmageddonem a Barbarian Race jeśli chodzi o trudność przeszkód.
Organizatorowi udało się również osiągnąć dobry balans pomiędzy bieganiem, zadaniami siłowymi i przeszkodami z lekkim akcentem przesuniętym na przeszkody, które są bardzo ciekawe i wysokiej jakości.
Acha, nic jeszcze nie napisałem o jedzeniu, które poprzednio tak chwaliłem. W pakiecie był talon na jedzenie i ponownie zapewniał on prawdziwą wyżerkę. Powiem Wam, że bigos był genialny, podkreślę to, genialny. Do tego kiełbasa, kaszanka, makaron, koreczki, mnóstwo ciast, szło się najeść do syta. Ba, był nawet grzaniec. Trzeba tylko było odstać swoje w kolejce. Była też dostępna gorąca kawa i herbata za free i bez kolejek.
Dla gości, kibiców, itp. lub dla tych mniej cierpliwych była opcja zakupu jedzenia u pań z wiejskiego koła gospodyń domowych. Za 10 złotych można było zjeść jak król.
Kończąc już tą relację trzeba przyznać, że było to dobre otwarcie sezonu dla Armagedonu. Następną okazją żeby go sprawdzić będzie już 29 marca w Łodzi.
To będzie jednak zupełnie inny klimat, zamiast wsi i lasów, będziemy biegać po centrum handlowym (!) plus trochę po mieście. Może być bardzo ciekawie, a z pewnością zupełnie inaczej, niż na innych biegach.
Poza tym ma być jeszcze Opole (18.04), Łódź (18.07), Kamień (08.08), Sieradz (17.10). Co więcej, organizator trzyma rękę na pulsie i w tym roku będzie też okazja pościgać się na krótkich torach w stylu RMG Games czy Barbarian Arrow. Póki co mówi się o Opolu (17.05), Warszawie (21.06) i Kamieniu (07.08). Pod względem liczby wydarzeń będzie to, o ile się nie mylę, drugi po Runmageddonie cykl biegów w Polsce. Ambitnie.
Jeśli nie próbowaliście swoich sił w tym biegu, to warto mu dać szansę, a jeśli już spróbowaliście to wiecie, że warto.
Comentarios